11 maja 2024r. Imieniny: Igi, Miry, Lwa
Gospodarz strony: Andrzej Dobrowolski     
 
 
 
 
   Starsze teksty
 
Przegrane plany zagospodarowania?

            Od 1998 roku, to znaczy od czasu kiedy jestem radnym miejskim, moje SdG zabiega o przekwalifikowanie rolnych przedmieść Garwolina pod cele budownictwa mieszkaniowego. Złem wydawał się nam zakaz budownictwa na tych terenach, skutkujący wyprowadzkami garwolińskich amatorów budowy swego domu do okolicznych wsi, do miejsc leżących 4 km od centrum Miasta. Największym zagrożeniem dla przyszłości tych przedmieść była i jest możliwość zlokalizowania na nich uciążliwego obiektu, który w przyszłości odstraszyłby potencjalnych inwestorów do osiedlenia się tutaj.

            Nie jest to pogląd podzielany przez wszystkich amatorów rozwoju Garwolina. Burmistrz Tadeusz Mikulski nie jest zwolennikiem rozciągania miasta na przedmieścia, wolałby rozwijać go przez inwestowanie w starym centrum.

            W roku 1998 ruszyła procedura zmiany prawa przestrzennego Garwolina. Pierwsza część formalności przebiegła względnie sprawnie – w roku 2000 doszło do uchwalenia Studium Kierunków i Uwarunkowań Rozwoju Przestrzennego Garwolina, które stwierdzało, że przedmieścia winny w przyszłości stać się dzielnicami mieszkaniowymi, o małych kilkusetmetrowych działkach pod domki.

            Drugim koniecznym krokiem planistycznym miało być uchwalenie miejscowych planów zagospodarowania.

            W roku 2004 Rada Miasta zadecydowała o rozpoczęciu procedury tworzenia takich planów, licząc się z tym, że potrwa ona 3 lata. Chodzi mi tu o plany północno-wschodniego przedmieścia ciągnącego się od cmentarza wojennego przez Budzeń ku Niecieplinowi, i przedmieścia południowo-zachodniego, między Koszarami a Działkami.

            
Wjazd do Garwolina od strony Borowia odbywa się ulicą Księcia Janusza I. Pod linią średniego napięcia biegnącą od Niecieplina do Budzenia leży gruntowa droga, która otrzymała już imię średniowiecznego cechu rzemieślniczego z XV-wiecznego Garwolina - Mieczników. Stanowić ona miała granicę nowej strefy budownictwa mieszkaniowego (130 ha), leżącej 1100 - 1700 metrów od centrum Garwolina.







            

Zdjęcie zrobione z zaplecza budynku socjalnego na ulicy Żeromskiego na Działkach. Przestrzeń ta miała stać się nową dzielnicą domów jednorodzinnych leżącą między Działkami a Koszarami zajmująca 30 hektarów.
           












Jeszcze jedno ujęcie przestrzeni między Działkami a Koszarami ciągle zablokowanej administracyjnie dla zabudowy mieszkaniowej. Odległość do centrum Miasta - 1800 metrów. Drzewa widoczne na ostatnim planie rosną na terenie bazy PKS.











            Burmistrz Tadeusz Mikulski, po przygotowaniu i przeprowadzeniu przetargu, powierzył ich tworzenie firmie Studio Ka spod Piaseczna. Burmistrz po wyłonieniu firmy podpisał z nią umowę, przygotowaną wcześniej przez swoje służby magistrackie.

            Współpraca ze Studiem Ka okazało się pasmem konfliktów. Urbaniści ci okazali się niepunktualni, nieprofesjonalni, kapryśni i nieobliczalni co do swych intencji.

            Od razu na początku współpracy z nimi zostałem niemile zaskoczony, kiedy chciałem bezpośrednio przedyskutować kilka kwestii przestrzennych. Okazało się, że to niemożliwe, bo – poinformowano mnie przez telefon w Studiu Ka - na życzenie burmistrza Mikulskiego (czyżby?) jedyną dozwoloną drogą kontaktu dla interesantów są pisma urzędowe kierowane przez sekretariat urzędu miejskiego. Dziwne – podczas powstawania wcześniejszego „studium …” w czasie burmistrzowania Józefa Jędrzejczaka taki bezpośredni kontakt z ekspertami Instytutu Gospodarki Komunalnej był możliwy, i ułatwił szybkie porozumienie wielu interesantów z pracownią.

            Już pierwsze spotkanie radnych z projektantami Studia Ka kierowanymi przez panią doktor Gruszecką podczas posiedzenia komisji rozwoju gospodarczego ujawniło, że szkice planu obfitują w kontrowersyjne pomysły, działające w oczywisty sposób prowokacyjnie na właścicieli gruntów. Co rzadko spotykane w praktyce samorządowej: to radni upominali się o wprowadzenie zapisów kształtujących ładnie zabudowę dzielnic, ich pejzaż, a projektanci z trudem godzili się na niektóre z nich (brak tzw. wysokich piwnic, określenie architektury dachów).

            Kolejne fazy zatwierdzania dokumentacji przeciągały się skandalicznie długo. Instytucje opiniujące projekty planów wielokrotnie nakazywały uzupełnienia dokumentacji i poprawę pewnych kwestii szkiców, co świadczyło przynajmniej częściowo o braku profesjonalizmu Studia Ka. Pracownia motywowała swe opóźnienia trudnościami z pracownikami zwalniającymi się z pracy (!), chorobami projektantów i nieszczęściami rodzinnymi. Zainkasowała jednak większa część zapłaty.

             Trzeba uczciwie zaznaczyć, że zmieniające się polskie prawo - coraz bardziej restrykcyjne - komplikowało częściowo procedurę, która musiała być uzupełniana np. o opinie co do środowiska naturalnego. Można zrozumieć, że zmiany te spowodowały wydłużenie procedury o rok.

            Co prawda również wnioski właścicieli gruntów uwzględnione przez radę miasta spowodowały konieczność – powiedzmy – drobnych przeróbek projektów planów, ale takie wnioski nie są niczym dziwnym – prawie zawsze są składane i nie należy traktować ich złożenia jako nieprzewidywalnej komplikacji.

            Tadeusz Mikulski wykazywał, moim zdaniem, pasywność w egzekwowaniu pracy od Studia Ka. Tylko po awanturach w komisji rozwoju interweniował u urbanistów, śląc do nich ponaglenia, z których i tak pracownia ta kpiła sobie nie reagując na nie. Sama wymiana korespondencji z pracownią odbywała się pocztą, co wydłużało realizację. Z propozycji przekazywania dokumentów przez posłańców (również samych radnych, co proponował Krzysztof Wielgosz) burmistrz nie skorzystał.

            Pół roku temu procedura uległa całkowitemu zatrzymaniu. Studio Ka odmówiło pracy nad wprowadzeniem do projektu planów naniesień postulowanych przez właścicieli gruntów, co było potrzebne przed ostateczną konsultacją z 30 instytucjami konsultującymi zatwierdzenie planu (co trwa miesiąc) i uchwaleniem go przez miejską radę. Doktor Gruszecka najpierw tłumaczyła to nieszczęściem rodzinnym, potem swoją chorobą, a potem … wygaśnięciem umowy z Miastem na skutek przeciągnięcia czasu realizacji poza czas określony w kodeksie cywilnym! To burmistrz Mikulski podpisał taką umowę, która umożliwia projektantom porzucenie pracy?

            Co jednak wyjątkowo złośliwe - doktor Gruszecka odmówiła wydania Miastu projektów planów w sprządzonej już fazie pracy ze zrzeczeniem się praw autorskich, co umożliwiłoby powierzenie dokończenia planów innej pracowni. Odmówiła tego, pomimo obietnicy zapłaty przez Miasto pewnej dodatkowej transzy pieniędzy! To czysta złośliwość podjęta wbrew interesowi swojej firmy! Jakby ukrytą intencją działania Studia Ka – ważniejszą od zarobienia pieniędzy - było sparaliżowanie tworzenia planów, ku uciesze przeciwników zabudowy przedmieść!

            A przecież zablokowanie możliwości budowlanych przedmieść pociąga za sobą ograniczenie rozwoju Miasta. To straty właścicieli liczone w dziesiątkach milionów złotych, które będą skutkowały brakiem pieniędzy na edukację dzieci, rozwój ich małych firm, kosztowne leczenie i rehabilitację domowników, a niekiedy – statusem nędzarza właścicieli! To wielkie zło wyrządzane im w jakimś amoku nienawiści! To zło wobec społeczeństwa Garwolina, bo amatorzy budowy domów – zazwyczaj operatywni i wartościowi Garwolinianie - z konieczności wyprowadzają się do sąsiednich wsi z powodu niedoboru dostępnych działek w Mieście.

           Co dalej? Czy miejskie pieniądze wypłacone Studiu Ka zostały zmarnowane? Czy 6 lat pracy planistycznej poszło na marne, bo burmistrz nie zastrzegł w umowie, że opłacone fazy pracy wraz z prawami autorskimi, przechodzą na własność Miasta? Jeśli tak, to po stronie Miasta winę za ewentualne zmarnowanie czasu i pieniędzy trzeba będzie określić po stronie burmistrza Tadeusza Mikulskiego. Teraz choćby i proces sądowy przeciwko Studiu Ka nie przyniesie szybkiego zakończenia sprawy.

            Czy o to chodziło?

Andrzej Dobrowolski